Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stały! Śmiej się pułkownik zdrów. Człowiek sobie po gospodarsku kalkulował — dasz chłopu pałasz w garść i będzie żołnierz!
— W sedno trafiłeś!
— Nieco zapóźno! — przyznał skromnie Sikorski. — No, ale zawsze luda trochę się zdało i pieniądze też się zdały. Choć coś! Pułkownik masz tu juści kwaterę.
— Tak, na Podwalu, przy Piekiełku.
— Więc każę tam nawrócić. Ja u Lelewela w kamieniczce, po obozowemu lecz pod dobrą opieką, bo u członka Rządu. Co pułkownik mniemasz o Lelewelu?
— Cóż — dobry człek i znakomity profesor!
— Cha, cha! Profesor! Udało mi się. Hm, ale mocny, na dwie strony rządzi, bo i w pałacu Radziwiłłowskim i w Patrjotycznem. Siedzi sobie po prawicy i po lewicy! Ale czynszu nie daruje — oho — ani myśli! — Panie Józefie, lecz może byście chcieli na ucztę do Saskiego ogrodu?! Kto wie, możeby należało być. Pojmuję szlachetne skrupuły. Dosyć zabaw, dosyć uciech — nie pora! — Daje ją pierwszy pułk gwardji narodowej, alias imć pan Ostrowski funduje. Parada będzie setna, illuminacja, tany, wódz naczelny, prezes rządu! Toasty, muzyki, mowy! Kto wie, pułkowniku! — Przy twoich talentach i zasługach trzeba się ludziom pokazywać. Mam dwie karty. Odmawiasz — niechże będzie — zawsze drugą dla cię zachowam. Jak się namyślisz, to kamieniczka Lelewela...
— Dziękuję.
Sikorski zerknął w tył za siebie i zauważył.
— Nie szpetny dzieciak, ta wasza znajda ostrołęcka.
— I kłopot właśnie, bo niewiadomo, co uczynić z nią. Radbym komu w dobre ręce, inaczej na marne pójdzie.
— Czekaj pułkowniku, a gdyby, gdyby do pani Marchockiej.
— Marchockiej? Zdaje mi się, że znam to nazwisko.
— I nie dziwno mi. Któżby nie znał pani Anny. Osoba dobroczynna, lazaret cały u siebie w domu założyła! Złote serce, piękne relacje.
— Sądzisz pan zatem, iż podjęłaby się...
— Ręczę pułkownikowi.