Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwytały, nie rozróżniały innego dźwięku nad łomot działowy.
W pobliżu dymił bastjon ostrogu.
Bem podniósł do oka lunetę. Z lewej pędziła baterja konna. Bem chciał ją wskazać Dziurbackiemu, lecz ten i bez lunety ją dostrzegł, szarpnął silnią i podpalił.
Bem aż się rozumiał. Jedno dzwono nadjeżdżającej baterji zaryło ziemię.
Już to wogóle licho jakieś zagrało w starym wachmistrzu tego dnia. Sprawiał się niby najtęższy drab dwudziestolatek. Okrakiem do silni przywarł i ani jednego strzału nie dał na marne. A kiedy mu z początku Orlikowski ogniomistrza chciał do wyręki, to nań mało z pięściami nie poszedł.
Baterja konna z lewej dała salwę i obsypała piachem Dziurbackiego. Profos skinął na żołnierzy — szarpnął armatą za koła i ku baterji ją zwrócił.
Bem znów podniósł lunetę. Dymy nad bastjonem rozwiewały się, rozsnuwały...
Generał wpił lunetę — gdy, wtem, bastjon Sowińskiego wypalił w sam środek pozycji Bema...
Wola była wzięta.
Bem z potarmoszoną swą baterją rzucił się jak kula do drugiej linji szańców i pomknął do sztabu, do generalicji, do Krukowieckiego, do zastępcy wodza.
Generalicja zczerniałego od prochu i dymu Bema powitała gradem wymówek. Bem był winien! On przyczyną klęski, on sprawił, że sztab główny Mokotowa tylko strzegł, że Umiński atak na Wolę miał za demonstrację, że Małachowski uległ Umińskiemu, że Dembiński nie zdołał dać odsieczy.
Bem nie tłumaczył się, nie osłaniał, jeno wyszeptał matowym, bezdźwięcznym głosem:
— Trzeba odebrać Wolę!
— Hm — odebrać!
Umiński podtrzymał gorąco Bema. Prądzyński się zgodził. Rozkaz padł.
I, w godzinę niespełna, Bem, na czele dwóch baterji wysunął się zboczami fortu ośmdziesiątego trzeciego i za-