Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

madrygały nie tylko ją do tego przywiodły. Lecz pułkownikowi doprawdy coś dolega? — Nie! — Supponowałem. Marchocką tem snadniej, mości dobrodzieju, tłumaczyć, iż Gendrowi wiele ma do zawdzięczenia. On przecież dobył ją z biedy, przygarnął, na damę wypromował, dworek jej kupił... Tak, tak. Słupecki i Lessel już uwolnieni! Wniebowzięcie nie wyjdzie — kapitanowa też się wydostanie. Moja w tem głowa.
— Dziękuję generałowi — bąknął pułkownik.
— Niema za co. Z serca uczynię i z sumienia. Bo nie babską paplaninę winniśmy karać, nie rozmiłowane ścigać podwiki — ale dobrać się nareszcie do zbrodniarzów, do tych, co nam świadomie gotują zgubę!
Bem zmilczał, Krukowiecki bluznął pomstą na wodza naczelnego, na rząd, na kunktatorów, gasicieli zapału. Nie znalazłszy atoli ani opozycji, ani zachęty ze strony pułkownika, ochłonął wprędce.
— Co tu mówić, działać trzeba! I dalipan, mości dobrodzieju, chybabym nie był Krukowieckim! — A! czy pamiętałeś, pułkowniku, o planie?!
Bem szurgnął po stole zwojem papierów.
— Wygotowałeś!? Ciekawym okrutnie!
— Obrona Warszawy jest niemożliwą.
— Hę! powiadasz!
— Tygodnia nie wytrzymamy!
— Na boga, zmiłuj się pułkownik! — Nie baczysz, że silny przewód może w jednej chwili sił namnożyć, że starczy mocnego uchwytu, aby w kamieniach serce się ozwało! Liczyłeś pułki i dywizje a nie liczyłeś mrowia ludu...
— Liczyłem tylko armaty — odparł cierpko Bem. — W razie szturmu one zdecydują...
— No tak, tak, po artyleryjsku rzecz biorąc! a przecież mości dobrodzieju! O, Saragossa! Masz przykład — czterokrotnym zastępom, co mówię, oddziałek wojska z bandą gerillasów!
— Lecz była pozycja lepsza, działa słabsze niż dzisiaj... mniejsza przestrzeń do obrony!
Krukowiecki głową kręcił niedowierzająco a frasował się serdecznie.