Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wające, w podcieniu zieleni, tchnienia pogodnego zmierzchu.
— Miałeś acan prowadzić mnie do kapitanowej — upomniał Bem.
Krupski zgiął się w pałąk.
— Jesteśmy na miejscu, panie pułkowniku. Właśnie więźniowie...
— Tu?!
— Tak jest!
— Ależ, dalipan, cale tu przestronno i ludnie...
— Zebrało się, panie pułkowniku. A ponieważ decyzji sądowej niema... Zdaje się, że pani kapitanowa będzie na tarasie.
Bem przeszedł salę z Krupskim, niepostrzeżony nawet przez zebranych. Dopiero, kiedy zatrzymał się u wyjścia na taras, jakiś jegomość w wytwornym, stalowym surducie, ucieszył mu się raptem.
— Ot miłe spotkanie! Ot kopę lat!... Rad niezmiernie widzieć pana... pana pułkownika...
Bem wpatrzył się w ściągłą, wygoloną starannie twarz, usiłując sobie przypomnieć, gdzie i kiedy ją widział. Jegomość atoli w lot zakłopotanie Bema przerwał.
— Nie pozna je mnie pan!? Fanshawe, syn generała.
— Pan Szambelan!
— I we własnej osobie!
— Proszę wybaczyć...
— Cóż znowu! Pan kapitan... pan pułkownik doskonale wygląda... Pamiętam! Ostatni raz w Belwederze, kiedy pułkownik się meldował... A ja panie, schudłem? I schudłem. I nie ze złego żywienia. Au contraire, on est nourrit largement! — Tylko z nudów! Bo dopiero od dziesięciu dni ożywiło się. Et figurez vous, mon colonel, że, jak na utrapienie, każą mi się wyprowadzać. Wszak tak, panie Krupski.
Kancelista skłonił się szambelanowi.
— Czekamy jedynie na podpisy.
— Byle się nie spieszcie! A pułkownik tu do nas?
— Dla widzenia się z kapitanowa Marchocka!
— Z panią Anną! Usychamy dla niej wszyscy z żetadorstwa... Patrz tam na lewo, pod kasztanem...