Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiele poradzi z regularną armją, ale wszystko może z narodem! Tu sedno!
— Niechybnie — przyznał Bem, któremu znów uwagi o Ostrowskim czegoś nie przypadły — bo przez nią droga do uciszenia krzykaczów, do stłumienia krnąbrności ulicznej.
— Hę — sądzisz pułkownik?...
— Że stąd największe grozi nam niebezpieczeństwo. Kluby, towarzystwa uzurpują władzę, judzą, burzą, wywołują rankor do wojskowych, grożą sejmowi, generałom, stanom obradującym, Rządowi narodowemu, szerzą paszkwile, oszczerstwa...
— A nie, nie pułkowniku! Jest warcholstwo, zgoda, — lecz grunt w niem uczciwy. Jaki pan, mości dobrodzieju, taki kram! Nie bez kozery pomstują, nie bez powodu wydziwiają. Nie każdy właden dusić w sobie.
— Ramienia silnego brak!
— Ramienia i głowy! — podchwycił gorąco Krukowiecki. — Nie masz jej ani sławetny rząd, ani wojsko! Kto chce, słucha a kto chce, samopas wędruje. Czartoryszczyzna, Skrzynecczyzna, Łubieńszczyzna, Ostrowszczyzna marnują wszystko! Burzą, judzą! Święta prawda! Ale cóż, cóż mają czynić!? Mają, niby owce błędne, pędzić do zguby?
Krukowiecki odsapnął i zaczął spokojniej:
— Mnie, pułkowniku, do silnej dłoni namiawiać nie trzeba! Lecz takie naszły czasy, że w tych zawieruchach-burzycielach jedyna ucieczka. Ich jeszcze boi się rząd. Gdyby nie oni, to pan Chłopicki z fanfaronady i brawury przegrał by nas do Dybicza przy partji ćwika, — albo by nas Weyssenhoff rozpił na śmierć! Rozpędź taką „Honoratkę“ a zgasisz ostatni płomyczek! I zacznie się Targowica a może już się zaczęła, mości dobrodzieju!...
— Generale, gdyby te straszne słuchy miały się sprawdzić!
— Więc i ciebie, pułkowniku?
— Tak — słuchy.
— A mnie nie tylko słuchy!...