Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych się, już w oddali zabrzmiała komenda „baczność! tój!“ A po niej, chrapliwe „w ramię broń, tujbroń!“
Twarz Krukowieckiego rozpromieniała.
— Patrz, patrz, pułkowniku, na tych zuchów! Mlekołyktusy z dziadami w szeregu! i jaka postawa, jaka sprawność!
Generał dźwignął się i zagrzmiał swym tubalnym głosem.
— Bywajcie dzieci!
— Wiwat pan generał! Niech żyje Krukowiecki! — huknęli gwardziści.
— Trzymać się, obywatele! W ordynku się zaprawiać! Mocą odbierzemy!
— Z tobą, generale! — Krukowiecki! — Krukowiecki! — Wiwat!
Pojazd utknął między oddziałami. Generał-gubernatorowi Warszawy sił i jędrności przybyło. Wyskoczył niby młodzieniaszek z kocza, na Bema skinął i w łamiące się teraz nieco szeregi wpadł.
— Jak się macie!? Jak się macie!? — zagadnął generał na prawo i lewo. — Kto prowadzi! Zacny pan Gabrjel! Niestrudzony, niezmordowany!
— Czyni się wedle ładu! — odrzekł żwawo kusy, pękaty staruszek w pułkownickim mundurze.
— Dziwów, dziwów dokazujecie! Poznajesz-że, panie Gabrjelu, kogo wam przywiozłem! Pułkownik Bem! On pod Ostrołęką sprawę uratował. Słyszycie dzieci!
— Bem — Bem! Niech żyje generał Bem! — zawtórzyści gwardziści.
Krukowiecki rozochocił się.
— Dobrze powiadacie! Generał! Dawno nim być powinien! A z talentów, z zasług dla ojczyzny jest nim! Jest, mości dobrodzieju! No, panie Lemański, jakże obywatelowi z tym nowym pędzlikiem?
Podoficerowi Lemańskiemu, na to przymówienie malarskiemu jego stanowi, aż karabin zachrzęściał.
— Wymaluje się, panie generale, co należy!
— Doskonale! Co widzę, imć pan Glücksberg!