Rozdarłem paszczę! boleśnie zawyła!
Śmiałem się dziko! a w skórę odziany
Wróciłem w ziemię, co mi wieńce wiła,
I lwa drugiego – rozdarłem pijany –
Szałem mej zemsty! ziemi mojej wroga!...
A w jego zęby strojny, w wieniec ludu,
Co mi całował szaty – w puszczę Boga
Wracałem cichy – i czysty od brudu!
O szturmy wrogów! podłych psów skowyty,
Znacie wy ramię młodego Samsona?
Co długo milczał pustynią okryty,
Aż wrócił raptem jak piorun z chmur łona?
Wyście myśleli, że już koniec burzy,
Dla tego, że już chwila ciszy była?...
O nędzne karły! niechaj wam śmierć wtórzy
Że was «ta» właśnie, mrówcza myśl zabiła!...
Jęk wasz najmilszą harmonią był dla mnie,
Gdym wasze czaszki druzgotał pięściami,
Rzucał w powietrze waszemi trupami!
Klątw waszych piskiem jęczeliście kłamnie,
Bo wasze czaszki, które podeptałem,
Com wtłoczył w bagno pogardy, od ludu
Biorąc, co święte ramieniem zuchwałem
Nad nim miecz Boga prześlepiły cudu!
Wróciłem w puszczę – a we lwiej paszczęce
Pszczoły się miodnym rojem zagnieździły,
Ich żądła z życiem, tysiąców, tysiące
Robactwa najprzód na ścierwie wybiły,
A po nich nowe – w szkielecie, co biało
Lśnił już do słońca ... kładły pracy miody –