Strona:Włodzimierz Stebelski - Roman Zero.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak jest! Ten szlachcic dziś niezrozumiany,
Ten Nawarecki wielkim jest prorokiem!
On na narodu swego patrzy rany
Źrenicą ojców, ale nowym wzrokiem,
A jego dłonią chleb nędzy podany
Staje się zdrowia balsamicznym sokiem —
Goi otwarte dawnych grzechów blizny
I społeczeństwo zbawia dla ojczyzny!

Tak jest! Ten szlachcic wolę miał niezłomną,
Kiedy się z pola głośnych walk usunął,
Gdy nad ruiną stojąc wiekopomną,
Zamiast filaru, który w próchno runął,
Chciał wybudować świątynię ogromną —
Więc architektom wtedy w oczy plunął
Za to, że kłamnie, z miną wyuzdaną,
Własne mu serce w oczy fałszowano!

Ale nie poszedł spać — i gdy na karkach
Ciężyło tamtym godło wybawienia,
Gdy sztandar życia w mizernych frymarkach,
Jak ogon pawia ciągle się odmienia —
On wierzył w siebie i na własnych barkach
Wyniósł z ruiny arkę odkupienia
I nad tą arką czuwał sam od rana —
I taką była zemsta dżentelmana!