Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wodny! Mąż wspaniałych talentów, wielkiego umysłu i żelaznej ręki.
— Klecha! Podniósł się jakiś wzgardliwy głos.
— Ale ten klecha potrafi okiełznać polską swywolę, potrafi przydeptać jaśnie wielmożnych, potrafi dać pomyślny bieg rewolucyi.
Zakrzyczeli go tak namiętnie, że musiał umilknąć. Wtedy wystąpił Staś Potocki, cieszący się powszechnem uważaniem i sympatyami.
— Prozor z ks. Dmochowskim, jak wiadomo waszmościom, wyjechali do Bielna po rozkazy Naczelnika, spodziewamy się ich z powrotem w końcu tygodnia. Poczekajmy parę dni z powzięciem ostatecznej decyzyi...
— Nie, nie! Z Kościuszką, czy bez niego, a zaczynamy. — Zakrzyczeli zapamiętalsi.
— Dosyć odwlekań! dosyć bałamuctwa. Do broni towarzysze!
— Do broni! Wrzasnęło kilkunastu i wraz błysnęły szable wydobyte.
— Mości panowie! Nie gubcie sprawy! Zaklinam was na ojczyznę! — Błagał Kapostas, przerażony niespodzianym obrotem.
— Zdrajco! — zagrzmiał Meller, rzucając się do niego z szablą. — Wkręciłeś się między nas, żeby przeszkodzić dziełu oswobodzenia! A jak Moskale przez czas nowej zwłoki, zabiorą arsenał i rozbroją wojska, cóż nas wtedy czeka?
— Lepiej żeby padło tysiąc, niźli miała paść cała ojczyzna przez naszą nierozwagę — dowodził nieustraszenie. — Zabij, a nieustąpię.