Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiadają: on był z Płocka, ona zaś też jeno trzy nitki na krzyż miała!
— Niech cię głowa nie boli! Da on sobie radę w każdej przygodzie: to prawdziwy chłop, nie takie Bóg wie co, jak drudzy — zdeklarowała wzgardliwie.
— Bija co dnia, jeść dawa raz w niedzielę, a co nockę przypuszcza do łaski! — drwił.
— A niechby nawet bijał! Milszy mi taki od wszystkich! — pofolgowała sobie, wylewając w podrażnieniu potok nieprzystojnych epitetów na swoich gachów.
— Fortunna to dla mnie okoliczność, żem ci nic nie winien — szepnął przy wysiadaniu.
Mimo wczesnej pory, gospoda Kobylińskiego zdała się już być przepełniona. Widno i rojno było w ogromnem domostwie, świeciły wszystkie okna, huczała muzyka, tańce i wesołe pokrzykiwania.
— Piotrowski! bierz waćpan komendę i prowadź — rozkazał Konopka.
Ruszyli do wielkiej izby, pełnej czerwonych brzasków ognia, gwaru i ludzi. Na ogromnym kominie w rogu, pod zwisającym okapem buzował się tęgi ogień, obracały się rożny, nadziane całemi ćwierciami mięsiw, i skwierczały patelnie wśród garów i saganów. Zapach kapusty i prażonych kiełbas brał nad wszystkiem górę. Na bocznej ścianie, za szynkwasem, okratowanym aż po pułap, widniały beczki, antały, miedziane konwie do piwa, stosy cynowego sprzętu i zwoje kiełbas. Królowała tam jejmość o tubalnym głosie i obwisłem licznemi kondygnacyami obliczu. Przy długich stołach było już