Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mostowej u Dziarkowskiego. Zajrzał przez zapocone szybki do długiej i mrocznej izby kafenhauzu, tak przytem zadymionej, że, nie rozeznawszy ani jednej twarzy, poszedł długą i ciemną sienią na podwórze, obstawione nizkiemi budowlami. Jakieś nizkie drzwi otwarły się na pewien sposób zakołatania, ktoś, ująwszy go za rękę, sprowadzał po ciemnych, oślizgłych schodach w dół.
— Musi pan porucznik zaczekać.
Rozpoznał głos Baraniego Kożuszka, który go wprowadził do ogromnej piwnicy, obstawionej beczkami. Olejna lampka kopciła na środku, dając nikłe i rozpierzchłe blaski. Panowała głucha cichość, przejęta stęchlizną i waporami wina.
— Czy już wszyscy zebrani?
Dziad tylko rozłożył ręce i zginął między beczkami, jakby się rozsypując w mrokach. Upłynęło sporo czasu, nim powrócił i, zapaliwszy stoczek, rzekł rozkazująco:
— Proszę iść za mną.
I powiódł go w jakieś ciasne i zabłocone przejście. Korytarz ciągnął się krętą linią, pełen niespodzianych zakamarków i występów; ze ścian zaropiałych ściekała wilgoć, miejscami trzeba się było zginać wpół, straszliwe fetory zapierały oddech, a głębokie wyboje czyhały na każdym kroku.
— Dokąd prowadzą te przejścia?
— Pod Prochownię, a może dalej — odparł, otwierając przed nim nizkie drzwi.
Znalazł się w obszernym sklepie, podobnym do nizkiej pieczary; na środku, przy okrągłym stole, siedział ks. Meier, Trębicki, Konopka i parę zamaskowa-