Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skończywszy jedne ewolucye, po krótkiem wytchnieniu, zaczynał drugie: zmykał i odmykał kolumnę; formował pełne lub puste czworoboki; wodził z furyą na bagnety; rozsypywał tyralierów; czynił zasadzki; następował skośnymi frontami, że z obłoków kurzawy co chwila leciały głosy komend, warczały bębny, huczały kapele i tętniały głuche, miarowe stąpania szeregów.
Działyński nie tracił z oczu ani jednego z obrotów, kochał bowiem ten regiment, znał każdego z osobna oficyera i gemeina, pokładając wielkie nadzieje w ich sprawności i męstwie. Właśnie już od powrotu z Grodna kazał im podwajać racye i z własnej szkatuły wypłacił zaległe od dawna lenungi, by ich sobie zjednać na każdą okoliczność. Bowiem lada dzień mógł ich powieść z placu popisów na prawdziwej wojny teatrum.
Wprawdzie niewielu było jeszcze w regimencie sprzysiężonych oficyerów, lecz ci z kapitanem Mycielcielskim na czele, tem żarliwiej przykładali się do nauki żołnierza i formowania w nich patryotycznego ducha. Owocność owych zabiegów już widniała w sprawności egzercyrunków i w postawie całego pułku. Więc, rozpierany cnotliwą i słuszną dumą, niestrudzenie śledził przeróżne ewolucye.
— Panie generale! — ozwał się za nim jakiś przytłumiony głos.
Odwrócił się zdziwiony. Przed nim stał mierny człeczyna w wyświechtanym kożuchu bez pokrycia i w baraniej czapie, z pod której świeciły siwe, głęboko zapadłe oczy i żółta, pomarszczona, jak upieczone jabłko, twarz. Miał pozór proszalnego dziada, bo i sakwy zwie-