Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za szpiegunami. Całe miasto wylęgało na ulice zbrojnie i wrzaskliwie, gdy prowadzono kozaków, złapanych w okolicach. Publicznie nazywano zdrajcami Targowiczan, domagając się na nich szubienicy. Sadzono drzewa wolności. Klubiści na oczach powszechności palili konterfekty króla Jegomości. Młodzież paryską modą paradowała we frygijskich czapkach. Sypano szańce pod Wawelem i dokoła Krakowa. Codzień o świtaniu wychodziło przeszło trzystu ludzi do tej roboty: szli starzy i młodzi, bogaci i biedni, arystokraci zarówno, jak i pospólstwo. Nie brakowało znacznych dam ni gamratek. Były to regimenty pracy, maszerujące przez miasto ze śpiewami, zbrojne w łopaty, taczki, żelazne łomy...
Kto zaś był czulszego serca na niedolę ojczyzny, zaciągał się do wolentaryuszów.
Opustoszały sklepy, handle i warstaty, gdyż wszystka młodzież stanęła pod insurekcyjnemi chorągwiami. Napływali z przedmieść i miasteczek, przedzierali się mimo zdwojonych straży z cesarskiego kordonu, uciekali z klasztorów. Major Jagielski egzercyrował ich od rana do późnej nocy pod ratuszem.
Właśnie Zaręba przecisnął się był na drugą stronę Rynku, gdzie na ogromnym kwadracie, ocembrowanym głowami gapiów, uczyli się wojskowych obrotów. Było ich paruset, podzielonych na drobne oddziały, pod wodzą starszyzny z regimentu Wodzickiego. Jagielski miał nad nimi generalną komendę, a sierżant Derysarz, podoficer Mikołajczyk prowadzili egzereyrunek. Nauka szła dosyć nieskładnie i tępo, gdyż zbieranina to była szczególniej pstrokata.