Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




ROZDZIAŁ IX.
Dzień 17 kwietnia.

Generał Cichocki, zawieszony na wyniosłej baszcie arsenału, toczył orlemi oczami po mieście, wynurzającem się z ciemności. Czuwał już tam od samej północy. Wyglądał świtania. Niekiedy zbiegał na hateryę, przemykał się wskróś dziedzińców, zapchanych zbrojnym ludem, wskróś mrocznych kazamat pełnych żołnierstwa, wyzierał strzelnicami, stawał na szańcach od strony Nalewek i w głębokiem skupieniu nasłuchiwał głuchego milczenia nocy, jakoby oddech śpiącego huraganu brał w siebie.
Straże stały na swoich miejscach nieporuszone, jak posągi, trzeszczały płonące lonty, szmery westchnień stawały się podobne szmerom opadającej rosy. Noc była jeszcze. Wraz z pierwszemi zorzami dźwięki jakiejś godziny zahuczały w cichości, niby gromowe uderzenia młotów. Dreszcz wstrząsnął ludźmi, załomotały serca. Nadchodziła pora.