Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Padały kłopotliwe pytania, snuły się gawędy, roiły się baśnie i majaczyły wyobrażenia o świecie, o ludziach i sprawach. A zwracali się z taką ufnością, iż czuł się w coraz kłopotliwszem położeniu. Na chwilę wybawił go jeden z parobków, zagadując:
— A może się wama chce jeść?...
Skwapliwie mu przytwierdził, bez wahania zabierając się do jedzenia. Któryś przepił do niego prosto z flachy: napił się jakoby małmazyi; drugi podał na patyku kiełbasę, przypieczoną w żarze: jadł ze smakiem; trzeci podtykał mu chleb gruby i czerstwy: smakował w nim, jakoby w najprzedniejszych antypastach.
Bujak, zaskoczony tą przygodą i zgorszony poufałością, z jaką chłopi traktowali Kościuszkę, siedział rozdygotany, cały w potach i gniewnie milczący.
Na dworze była noc, wiatr się targał, czasem śnieg pobielał siedzących, niekiedy deszcz zacinał, ale ogień wesoło trzaskał, ciepło przejmowało do kości, a gorzałka zdziebko rozbierała; więc też niejeden folgując sobie, plótł, co mu ślina przyniesła na język, jak się to zdarza, kiedy ludzie się stowarzyszą, zdziebko podochocą i rozserdecznią, że każdy, nawet niepytany powiada swoje. Tykali materyi tych, owych i przeróżnych. Nie brakowało głosów, obejmujących poczciwą troską całą Polskę. Niektórym roiły się orężne przewagi, śmiały się zdobycze i tryumfy, któryś znów głowił się nad niesprawiedliwością panów. Inny ciekawy był świata i pytał natarczywie o Warszawę, o króla, o dalekie kraje, o to, co za morzami. Pokazywali się przy okoliczności i niemali statyści. Przejawiały się niepowszednie ro-