z ciała, ale we wszystkich oczach i sercach jaśniała coraz więcej — Częstochowa.
Jeszcze nas rozdzielały góry, rzeki, pustki pełne piasków, drogi okropne, skwary, a ona coraz więcej zajmowała miejsca w duszach, coraz więcej je rozpłomieniała.
Szedłem razem z tym tłumem, bo mi z nim było iść coraz lepiej, bom coraz więcej się z nim rozumiał i jednoczył, a zapominał o reszcie świata. Miałem wokoło siebie tyle do widzenia, tyle do słyszenia i wyczuwania, że niepodobna byłoby myśleć o czem innem.
Duży kościół poklasztorny. Za drzwiami kutemi ręcznie w barokowe arabeski, cmentarz, obwiedziony arkadą o prostych, chłopskich słupach, a pod nią stacye Męki Pańskiej, malowane jaskrawo. Dzieło mistrza, którego specyalnością było pewnie ozdabianie malowanymi kwiatami i smokami skrzynek chłopskich.
Na cmentarzu kilkanaście kamiennych i żelaznych nagrobków.
Na jednym z nich napis wypukły:
„Chociaż czyny wielkiemi świata nie zadziwiał
Był wyższym — Uszczęśliwiał“.
W kościele widnym i utrzymanym porządnie, pełno złoceń poczerniałych, rzeźb monstrualnych