Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 223 —

ska sprawa i lepiej krowę zaprowadzić do kancelarji! Żal mi juści było, ale trudno, w przypołudnie przychodzi Rocho i mówi:
— Poczciwaś i potrzebnicka, to cię Pan Jezus krową pobłogosławił.
— Juści, krowy pewnie z nieba spadają, nawet głupi nie uwierzy — ośmiał się na to i na odchodnem powieda:
— Krowa wasza, nie bójcie się, nikt jej wam nie odbierze!
Zrozumiałam, co od niego, padłam mu do nóg dziękować, ale się wyrwał.
— A jak spotkacie pana Jacka — powieda z prześmiechem — to mu za krowę nie dziękujcie, bo was jeszcze kijem przeleje, nie lubi dziękowań!
— To niby pan Jacek dał wam krowę!
— Zaśby się nalazł kto drugi taki poczciwy la biednego narodu!
— Prawda, dał przeciek Stachowi drzewa na chałupę i tyla wspomaga!
— Święty prosto człowiek, że już co dnia pacierz za niego mówię!
— Byle ci jeno kto nie wyprowadził bydlątka.
— Co, mieliby mi ukraść krowę! Jezu, a dyćbym ślepie wydarła, a dyćbym w cały świat poszła za nią! Pan Jezus nie pozwoli na taką krzywdę! Do izby wprowadzę ją na noc, póki Szymek nie wystroi obórki. Jaśkowy Kruczek też dopilnuje bydlątka! Moja pociecha kochana, moja najmilejsza! — szeptała, obejmując ją za