Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —

A po wsi wmig się rozniesły te nowiny, że, schodząc z pól o zmierzchu, już sobie o tem rozpowiadali; juści, że Grzeli sielnie żałowano, co zaś do Jagusi, wieś się rozpołowiła, wszystkie bowiem kobiety, zwłaszcza starsze, wzięły stronę Hanki, zajadle powstając na Jagusię, za którą, chociaż nieśmiało, opowiadali się chłopi, że już z tego miejscami przychodziło do swarów...
A nim wieczór zapadł, już na wsi huczało, kiej w ulu, kumy leciały do kum na poredę, poniektóre krzykały do się przez płoty i sady, to, dojąc krowy w opłotkach, raiły z przechodzącemi. Zmierzch się czynił luby, pachnący bowiem a chłodnawy, niebo wisiało jeszcze całe w bladem złocie zachodu, z pól niesły się strzykania koników i głosy przepiórek, a po rowach i bagnach sennie hukały żaby. Dziecińskie wrzawy, śpiewki, to poryki bydła, rżenia, beki, gęgoty i turkotania wozów trzęsły się nad wsią, zaś po drogach, nad stawem i kaj się kto z kim zetknął, rajcowano zawzięcie o wypadkach, to o tem, z czem chłopi powrócą od dziedzica.
Mateusz, wracający z tartaku, nasłuchiwał tu i owdzie, ale jeno spluwał, klął zcicha i wymijał rozgadane kumy; dopiero pyskujące przed Płoszkami tak go rozeźliły, że się już wstrzymać nie poredził i powiedział wzburzony:
— Hanka nie miała prawa jej wyganiać, na swojem siedziała. Antkowa może za taką śtukę dobrze posiedzieć i zapłacić!
Zakrzyczała go gruba, rozczerwieniona Płoszkowa: