Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —

— Płakaniem nie zaradzisz. Nama też nieletko, ale już tobie, sieroto, pewnikiem co barzej ciężko — mówiła z dobrością.
— Płacz płaczem, a rok nie przejdzie i zaśpiewam jej takiego chmiela nowego, co się wścieknie — ozwała się po swojemu Jagustynka.
— Nie pora na przekpinki — skarciła ją Hanka.
— Powiedam szczerą prawdę, abo to nie młoda, nie urodna, nie bogata! Kijem się będzie musiała oganiać przed chłopami.
Jagna nie odrzekła, Hanka zaś wyniesła w opłotki żarcie la prosiąt i wyglądała na drogę.
— Co się tam stało? — myślała strapiona. — Mieli go puścić w sobotę, a tu już poniedziałek i ani widu, ani słychu.
Ale nie było czasu na frasunki, bo musiała pomagać kopić resztę siana i wszystką koniczynę, gdyż deszcz rozpadał się już na dobre, nie przestając ani na chwilę.
Zaś wkrótce po południu nadszedł proboszcz z organistą, przyszli braccy ze światłem i ludzi zebrało się też coś niecoś, włożyli Borynę do trumny, Mateusz zabił ją kołkami, ksiądz odprawił modlitwy, skropił wodą święconą i powieźli go, zcicha przyśpiewując, do kościoła, kaj już Jambroż bił we dzwon żałobny.
A kiedy wrócili z eksporty, to w chałupie widziało się tak jakoś pusto i strasznie cicho, jaże Jóźka buchnęła płaczem, a Hanka ozwała się do Jagustynki, oprzątającej izbę: