Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 291 —

Z obu izb drzwi stały wywarte do sieni i w obu już się paliły światła, że co chwila, jakby z niewytłumaczonego musu, spozierały zdala na siebie.
Zaś potem, narządzając wspólnie kolację, kręciły się zbliska siebie, ale żadna nie puściła pary, żadna i słowa nie powiedziała, jeno kryjomo, kiej złodzieje, chodziły za sobą ślepiami. Juści, dobrze wiedziały, co każda dzisiaj cierpi, że często złe i mściwe oczy przyskakiwały do siebie, kiej noże ostre, a zaciśnięte nieme usta mówiły urągliwie:
— Dobrze ci tak! dobrze!
Ale przychodziły i takie chwile, że zaczynało im być siebie żal, że byłyby zagwarzyły przyjaźnie, że każda ino czekała zaczepki, by odrzeknąć poczciwem słowem, że nawet przystawały wpodle, zezując ku sobie wyczekująco, gdyż ustępowała zawziętość, przymierały zadawnione gniewy, a pospólna dola i opuszczenie kłoniły je ku sobie coraz bliżej... jeno co nie skłoniły, bo zawdy je cosik powstrzymywało: to płacz dziecka, to wstyd jakiś, to nagłe ocknienie w pamięci krzywd, jaże i w końcu rozniesło je daleko i zawziętość znowu w sercach zawrzała, złoście sprężyły dusze i oczy poczęły się żgać błyskawicami nienawiści.
— Dobrze ci tak! dobrze — syczały zcicha, prażąc się ślepiami, znowu gotowe do kłótni, do bitki nawet, by całą złość wywrzeć na drugiej.
Na szczęście, do tego nie przyszło, bo Jagusia zaraz po kolacji wyniesła się do matki.
Wieczór był ciemny, ale cichy i ciepły; gwiazdy jeno zrzadka przebłyskiwały w płowych głębokościach;