Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 247 —

— A dawno, coś na jesieni! Zimowałem se u miłosiernych ludzi, we dworze-m przesiedział zły czas.
— Może we Wólce? u naszego? co?
— A we Wólce! Ja ta zawdy zapanbrat z dziedzicami i z dworskiemi pieskami: znają me i nie ukrzywdzą! Dały mi ciepły przypiecek, warzy ile wlazło, tom bez cały czas powrósła kręcił i Boga chwalił. Człek się wyporządził i pieskowi też niezgorzej boki wydobrzały! Ho! ho! dziedzic mądry: z dziadami trzyma i wie, że torbę i wszy za darmo miał będzie... he! he! — aż brzuchem trząsł i łypał powiekami od śmiechu, a wciąż rajcował.
— A dał Pan Jezus zwiesnę, sprzykrzyły mi się pokoje i dworskie przypochlebstwa, zacniło mi się za chałupami i tym światem szerokim... Hej, deszczyk-ci to siepie kiej czyste złoto, ciepły i rzęsisty i rodzący, jaże świat pachnie młodą trawą... Kaj to lecita? Dzieuchy?!
Dosłyszał naraz, że poniesły się z miejsca, ostawiając go przed młynem.
— Dzieuchy!
Ale żadna już nie odkrzyknęła; dojrzały kobiety, ciągnące nad stawem ku wójtowej chałupie, i do nich śmigały.
Z pół wsi już się tam zbierało, by się coś rzetelnego dowiedzieć.
Wójt snadź wstał niedawno, bo jeno w portkach siedział na progu, owijając onucami nogi, a o buty krzyczał na żonę.