Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 139 —

na kolację, jakby nigdy nic, i z uśmiechem w oczy jej poglądała.
Hanka dziw się nie wściekła ze złości, że to jej przemóc nie poredziła.
Przez to już cały wieczór dopiekała wszystkim o bele co, spać nawet wcześniej wyganiając, że to jutro Wielki Czwartek i trza się będzie brać do porządków.
I sama też legła rychlej niźli zazwyczaj, ale długo w noc nie zasnęła i, posłyszawszy zajadłe naszczekiwania piesków, wyjrzała na dwór.
U Jagny jeszcze się świeciło.
— Późno, gazu szkoda, za darmo go nie dają! — warknęła w sieni.
— Palcie i wy, choćby całą noc! — odpowiedziała jej przez drzwi.
Tak się znowu zeźliła, że dopiero po pierwszych kurach zadrzemała.
A wczesnym rankiem, na samem świtaniu, Jóźka, choć śpioch był największy, pierwsza się zerwała z łóżka, przypominając jazdę po zakupy i biegnąc budzić chłopaków, żeby konie szykowali, a nawet potem hardo się postawiła, kiej Hanka przykazała Pietrkowi założyć do wozu gniadą.
— Ja w deskach i ślepą kobyłą nie pojadę! — wrzeszczała z płaczem. — Cóżem to dziadówka, by mnie w gnojnicach wozili? Wiedzą przecie w mieście, czyjam córka! Ociecby nigdy na to nie pozwolili...
Narobiła tyle piekła, że postawiła na swojem i wyjechała bryką i parą koni, z parobkiem na przedniem siedzeniu, jak to gospodynie zazwyczaj jeździły.