Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —

— Choćby ze trzydzieści złotych! Wełniak nowiuśki, ma całe siedm łokci i pół piędzi, samej czystej wełny wyszło na niego więcej niźli cztery funty... farbierzowi też płaciłam.
Rozwinęła go na izbie, że zabłysnął i zamigotał kiej tęcza i grał farbami, aż oczy trza było mrużyć.
— Śliczności, nie wełniak! Wielka szkoda, ale cóż?.. sama potrzebuję grosza na święta. Nie możecie to poczekać do przewodów?
— Hale, kiej mi choćby w tej godzinie potrzeba!
Zwijała prędko wełniak, odwracając twarz, jakby zawstydzona.
— Może wójtowa kupi... łatwiej u nich o grosz.
Wzięła go raz jeszcze oglądać, a do boku przymierzać i z westchnieniem żalu oddała.
— Swojemu chcesz posłać pieniądze do wojska?
— Juści... pisał... skamle, że mu bieda... Ostajcie z Bogiem!
I prawie pędem wybiegła z chałupy, a Jagustynka, rozcierająca w cebratce ziemniaki la maciory, zaczęła się śmiać na całe gardło.
— Przyparliście ją, że dziw kiecki nie zgubiła z pośpiechu! Pieniędzy jej potrza la Mateusza, nie la chłopa.
— To one się tak znają! — zdumiała się wielce
— Cie! jakbyście w lesie siedzieli...
— Skądże to mam wiedzieć?
— A dyć Tereska co tydzień lata do Mateusza i jak pies dni całe waruje pod kreminałem, a zanosi mu, co ino może.