Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —

— Bym to mógł, co chcę, nie byłoby biedy na świecie! nie!
Rozwiódł ręce w onej niemocy ciężkiej i wyszedł śpiesznie do wójta. Jeno że tam nierychło doszedł, wstępując po chałupach.
Wieś się już uspokoiła nieco; jeszcze tam kajś, w poniektórych opłotkach pyskowały co najzawziętsze, ale większość rozeszła się szykować warzę obiednią, a po drogach jeno wiater hulał, jak przódzi, i drzewinami miotał.
Ale wnetki po przypołudniu mimo wichury uprzykrzonej, zaroiło się wszędy od ludzi, że w obejściach, po ogrodach, przed chałupami, w sieniach i izbach zawrzało, kiej w ulach, od roboty i nieustających jazgotów babich — boć to przeciech ino same kobiety się zwijały a dziewczyniska, zaś trafił się chłopak, to jeszcze taki z koszulą w zębach, a najwyżej do pasionki przydatny, gdyż co starsze wraz z ojcami siedziały.
Zwijali się żwawo, jeszcze popędzając do pośpiechu, że to wczoraj, z powodu zjazdu księży do spowiedzi, dziadoskie świątko se zrobili, przesiadując prawie dzień cały w kościele, a dzisiaj znowu zabałamucili przez strażników.
A tu i święta nadchodziły, wielki wtorek już był na karku, toć i roboty przybyło i różnych turbacyj niemało — to kiele chałup trza było porządki czynić, to dzieci obszyć, siebie też ździebko obrządzić, do młyna wieźć, o święconem pomyśleć i tyle jeszcze inszych różności, że już w każdej chałupie głowiły się ciężko gospodynie, jak tu wszystkiemu zaradzić, a prze-