Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —

dusz olśnionych cudem i w najszczerszem odczuciu łaski Pańskiej, narodowi danej!
Hej, mój Jezus kochany! W stajence ci to lichej urodzić się przyszło, tam w tych krajach dalekich, między obcymi, między żydy paskudne, między heretyki srogie! a w ubóstwie takiem, w taki mróz! O biedoto przenajświętsza, o dziecineczko słodka!.. Myśleli i serca biły współczuciem a dusze się zrywały i niesły we świat, jako ci ptakowie, aż do tej ziemi narodzin, do tej szopy, przed ten żłób, nad którym śpiewali aniołowie, do świętych nóżek dzieciątka przypadali sercami i całą mocą wiary ognistej i dufności oddawali mu się w te służki najwierniejsze aż po wiek wieków amen!
A Rocho wciąż czytał, aż Józka, że to miętkie dzieuszysko było i wielce czujące, zapłakała rzewliwie nad Pańską niedolą, a Jaguś wsparłszy twarz na dłoniach, też płakała, aż jej łzy ciekły przez palce, że chowała głowę za Jędrzycha, któren z otwartą gembą wpodle słuchał, a tak się wielce dziwował słyszanemu, aż raz po raz szarpał Szymka za kapotę i wykrzykiwał:
— Cie!.. słuchasz to Szymek! — ale wnet milknął, karany srogim wzrokiem matki.
— Nawet tej kolebeczki nie miała biedota!
— Dziw, że to nie zamarzło!
— I że to chciał Pan Jezus tyle wycierpieć!
Powiadali rozważając, gdy skończył, a Rocho im na to:
— Bo ino ochfiarą swoją i cierpieniem mógł zbawić naród, a gdyby nie to, to jużby Zły całkiem zapanował nad światem i wybierał dusze la siebie.