Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 301 —

Teraz zaś, może w pacierz po zachodzie, kiej zmroczało i świat się zaciągał mgłami, bo na odmianę szło, wywalili się od Dominikowej.
Muzyka szła na przedzie i raźno przegrywała, a za nią Jagusię, wystrojoną jeszcze po weselnemu, matka wiedła z braćmi i kumami, a dopiero wpodle, gdzie kto wziął miejsce, walili hurmą weselnicy.
Szli zwolna wzdłuż stawu, któren poczerniał i gasł, przyzduszony mrokiem, wskroś mgieł coraz gęstszych, w ciszy ciemnicy ogłuchłej i ślepej jeszcze, że tupoty i grania rozlegały się krótko i dudniały jakby z pod wody.
Młódź podśpiewywała czasami, to kuma jaka zawiedła, chłop któren wrzasnął: „da dana“, ale wnet cichli, ochoty jeszcze nie było i ziąb wilgotny przejmował do żywego.
Dopiero kiej nawrócili w Borynowe opłotki, druchny zaśpiewały:

A płakała dziewczyna,
Jak jej ślub dawali;
Cztery świece zapalili,
W organy zagrali.
Myślałaś dziewczyno,
Że ci zawsze będą grać?...
Wczoraj trochę, dzisiaj trochę...
A na całe życie płacz...
Da dana! A na całe życie płacz!

Na ganku przed progiem czekał już Boryna, kawalerowie i Jóźka.