Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —

— Już od kopania, panienka z młyna mu pokazują, bo mój czasu nie ma.
— Roch też uczy już od wczoraj w ojcowej izbie.
— Chciałam i ja tam słać Jaśka, ale mój nie da, że to u ojca i że panienka więcej uczona, bo w szkołach była we Warszawie...
— Pewnie, pewnie... — powiedział, byle coś rzec.
— A Jasiek taki zmyślny do lewentarza, aż się panienka dziwuje.
— Jakże... kowalowe nasienie przecież... syn takiego mądrali...
— Przekpiwasz się, a on najlepiej powiada, że póki ociec żyją, to zawżdy zapis mogą odebrać...
— Juści, wyrwij wilkowi z gardła, wyrwij! Sześć morgów grontu! To my u niego z kobietą za parobków prawie służym, a on obcej zapisuje, leda komu...
— Kłócił się będziesz, a pomstował, a rady u ludzi szukał, a prawował — to cię jeszcze z chałupy wygoni... — mówiła cicho, oglądając się na drzwi.
— Kto to powiedział? — zawołał głośno, zrywając się ze stołka.
— Cichoj ino... tak ludzie mówią, cichoj!.. — szeptała lękliwie.
— Nie ustąpię, niech mę przez moc wyciepnie, do sądu pójdę, prawował się będę, a nie ustąpię — krzyczał prawie.
— I głową muru nie przebijesz, choćbyś i trykał jak ten baran! — powiedział kowal, wchodząc do izby.
— To co zrobić? Mądre rady masz la ludzi, to poradź...