Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —

rozgniewana zaczęła nawoływać Witka, co się był wałęsał gdzieś nad rzeką, a Jagna się nie wtrącała do tej rozmowy — uśmiechała się ino niekiedy, że się to jej jarmark przypomniał, i nosiła kapustę, a skoro wóz był już pełen, Szymek jął wyjeżdżać ku drodze.
— Ostajcie z Bogiem — rzuciła do sąsiadek.
— Jedźta z Bogiem, my też zaraz... Jaguś, a przyjdziesz do nas obierać, co?
— Powiedz ino, kiedy potrza, a przyjdę, Józia, przyjdę...
— A w niedzielę chłopaki wyprawiają muzykę u Kłębów, wiecie to?
— Wiem, Józia, wiem.
— Spotkacie Antka, to powiedzcie, że czekamy, niech się pośpieszy — prosiła Hanka.
— Dobrze, dobrze...
Pobiegła prędzej, żeby dognać wóz, bo Szymek odjechał był już o staję, że ino go słychać było, jak klął na konia; wóz grzęznął i zarzynał się aż po osie w rozmiękłym torfiastym gruncie, że na dołkach i w gorszych miejscach oboje musieli pomagać koniowi, żeby wyciągnął z trzęsawiska.
Milczeli oboje, Szymek wiódł konia i zważał, żeby nie wywrócić, bo dołów wszędzie było pełno, a Jagna szła z drugiej strony, podpierała ramieniem wóz i rozmyślała, jak się to trzeba wystroić na to obieranie do Borynów.
Mrok zapadał prędko, że ledwie konia widać było, deszcz jakby przestał, tylko mokra ciężka mgła wisiała,