Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

szynku, gdzie było już sporo ludzi, pożywiających się; w alkierzu od podwórza mieszkał pisarz.
Właśnie siedział pod oknem przy stole z cygarem w zębach, w koszuli był tylko, nieumyty i rozczochrany; jakaś kobieta spała na sienniku w kącie, przykryta paltem.
— Siadajcie, panie gospodarzu! — zrzucił ze stołka obłocone ubranie i podsunął Borynie, któren zaraz opowiedział dokumentnie całą sprawę.
— Wasza wygrana, jak amen w pacierzu. Jeszczeby! krowa zdechła i chłopak choruje z przestrachu! Dobra nasza! — zatarł ręce i szukał papieru na stole.
— Hale... kiej zdrowy chłopak.
— Nic nie szkodzi, mógł zachorować. Bił go przecież...
— Nie, bił ino chłopaka sąsiadów.
— Szkoda, toby było jeszcze lepsze. Ale to się jakoś zesztukuje tak, że będzie i choroba z pobicia i zdechła krowa. Niech dwór płaci.
— Juści, o nic nie idzie ino o sprawiedliwość.
— Zaraz sie napisze skarge. Frania, a ruszno się wałkoniu! — krzyknął i tak mocno kopnął leżącą, że podniosła rozczochraną głowę. — Przynieś no gorzałki i co zjeść...
— Ani dydka nie mam, a wiesz, Guciu, że nie zborgują.... — mruczała i, podniósłszy się z barłogu, jęła ziewać i przeciągać się; wielka była jak piec, twarz miała ogromną, obrzękłą, posiniaczoną i przepitą, a głos cienki, jakby dzieciątka.
Pisarz pracował, aż pióro skrzypiało, pociągał cygara, puszczał dym na Borynę, który przypatrywał