Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

— Skąd to Pan Bóg prowadzi? — zapytał Boryna, siadając po drugiej stronie ognia.
— Ze świata, a skądżeby gospodarzu — odpowiadał wolno rozlazłym, jęczącym, iście proszalnym głosem i nadstawiał pilnie uszów, a wyciągnął tabakierkę.
— Zażyjcie gospodarzu.
Maciej zażył rzetelnie i kichnął raz po raz trzy razy, aż mu łzy w oczach stanęły.
— Tęga jucha! — i rękawem tarł załzawione oczy.
— Niech wam będzie na zdrowie. Peterburka, dobrze ano robi na oczy.
— Wstąpcie jutro do mnie, krowem dorznął, to się tam jaka sztuczka la was znajść znajdzie.
— Bóg zapłać... Boryna, widzi mi się, co?..
— A juści, żeście to rozeznali?.. no, no.
— Po głosie ino, po gadaniu.
— Cóżta we świecie słychać? Wędrujecie cięgiem.
— Moiściewy, a cóżby! A to źle, a to i dobrze, a to i różnie, jak we świecie. A wszyscy piszczą, a narzekają, jak przyjdzie dziadowi co dać abo i drugiemu, ale na gorzałę mają.
— Prawdę rzekliście, bo ano tak i jest.
— Ho, ho! tyle roków się człek telepie po tej świętej ziemi, to się i wie różnie.
— A gdzieście to podzieli tego znajdę, co was prowadzał łoni — zapytała wójtowa.
— Poszedł se ścierwa, poszedł, wyłuskał on mi dobrze torbeczki... Miałem coś grosza od ludzi ochfiarnych, com go niósł na wotywy do Częstochowskiej Panienki, to mi jucha podebrał i poszedł we świat!