Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ności. Młodzież, z piwnic wywarta na ulicę — inż w szeregach ochotniczych, w szarych mundurach strzeleckich... Wszystko to w obliczu walki, przy blizkim huku dział.
Wchodzimy do składu aptecznego. Subiekt prosi nas do pokoju obok. Zastajemy tam grono osób: kilku księży uciekinierów z okolicy, kilku miejscowych obywateli.
— Prosimy! prosimy!
— My was tu już, panowie, od rana czekamy.
Porywano nas w ramiona.. Wiwaty, »zdrowia« tokajem — przemowy gęste.
— Dzięki Bogu i wam, miasto ocalało. Ledwie pocztę zdołali podpalić.
Doktorowi zaofiarowano na odchodnem kilkanaście flaszek koniaku i starego tokaja dla chorych.
Jesteśmy w składzie wedlin. Po poczynionych dla pułku zakupnach gœpodarz zwraca się do nas, że »żona prosi, byśmy im tę łaskę uczynili i wstąpili na góre na herbatę.« Herbata owa, to wspaniałe przyjęcie. Cała rodzina, panny sklepowe, ksiądz z siostrą z okolicy tu schroniony. A najciekawsze nas dwa dziewczątka, jeżeli pamiętam dobrze: Stefka i Janka. Opatrują nas ze wszystkich stron.
— Ona chce o coś prosić — mówi Janka.
— Żeby mi pan dał tego orzełka, co pan ma na czapce — mówi odważnie Stefka.
— Ależ Stefciu! — woła matka.
— Ja chcę orzełka.