Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błoczkami śnieżnymi, nikłymi jak cienie, jak zatopiona wata w wodzie. Niebo jasne, niebieskie, przeczyste jak źrenica dziecka, u samego horyzontu — a ciemne, głębokie, jak wśród nocy — u zenitu.





7 stycznia.

Zdaje się, że dzień taki jak wczoraj: to samo wspaniałe słońce i takie samo szafirowe, przeszafirowe niebo — i tak samo cicho, i mróz około 10° — a mimo tego dziś nieco inaczej. Dość było pocałunku słońca, aby okiść spadła i śnieg zmienił się nie do poznania. To już nie puch, usypany leciuchno, jakby od niechcenia, który zdawało się sfrunie, uleci jak nasiona ostowe — lecz gruby, ziarnisty, mieniący się jak brylanty, ogniami, które przelewają się od żółtego płomienia do omdlewających fosforencyjnych niebieszczy. Kiedy idziesz, to pole iskrzy się miryadami gwiazdeczek; a