Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 350 —

pukanie do drzwi, a pod szyby przymknęły się kapelusze dragońskie.
— Uchodź — zawołał Fogelwander — inaczej nie wyjdziesz ztąd nigdy! Gdy mnie tu żołnierze moi zobaczą razem z tobą, będę cię tu musiał aresztować. Czy myślisz, że oni cię nie poznają?
Fogelwander otworzył drzwi do drugiego pokoju i rzekł dalej:
— Idź tędy, otwórz okno i wyskocz. Nie chcę, abyś się z nimi spotkał!
Watażka usłuchał oficera, ale szedł, wahając się, krokiem powolnym.
— Jaki wy dziwny pan! jaki dziwny!... — mówił z niezadowoleniem do oficera. — Rozmyślcie się jeno dobrze, hej! rozmyślcie się dobrze! Mnie bez was trudno dać sobie radę ze skarbami, wy bezemnie nie zobaczycie ich nigdy. I dla chwały boskiej nic nie będzie... To i jak to może być? Nie, nie, nie... Już ja tu znowu przyjdę, koniecznie przyjdę... A jak wy chcecie, to przyjdźcie do janczynieckiej karczmy do mnie pytajcie, stróża, on mnie wywoła. Ale już ja u was będę, koniecznie będę....
Fogelwander wybiegł do sieni, aby