Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 343 —

guzik zobaczy, jużby się rzucił.... Ot, jak na wasz mundur się patrzy, jasny rotmistrzu!
Pies istotnie nasrożył się, najeżył, i ciągle warcząc nie spuszczał z oka Fogelwandra, jakby tylko czekał najmniejszej wskazówki swego pana, aby wściekle rzucić się na oficera....
— A jak my się znaleźli, jasny panie, to cud a dziwo! — prawił dalej hajdamak, który wpadł w zapał, wielbiąc cnoty swego czworonożnego przyjaciela. — Kiedy my wtedy z Pukiem do skarbu szli, jak wiecie już o tem, zostawiłem Bimbaszę przy telidze w Janczynieckiej karczmie. Bimbasza wierny stróż; lepsza warta niż czterech żołnierzy z muszkietami. Rozszarpie, na śmierć pogryzie, ktoby co ruszył; posiekać się da, zabić, a słomki z wozu wziąćby nie dał nikomu. Nie wrócił już Puk z tej wyprawy, zginął zdrajca z mej ręki, ale i ja nie wrócił, bo mnie dragony wzięły; a co ze mną potem było już wy wiecie, jasny panie. Kiedym ja uciekł z tego monastyru we Lwowie, dniem i nocą szedłem, aby się dostać tu w te strony,