Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 251 —

— A nie byłby tak poczciwym, jak stary Porwisz i przywłaszczyłby sobie zegarek i kieskę... — dokończył Fogelwander. — Dobrze wachmistrzu, stanie się według twojej woli!
Porwisz skręcił się na piętach i opuścił kwaterę.
Fogelwander czuł, jak mu na twarzy występuje rumieniec wstydu...
Stary, ubogi żołnierz pogardził łupem, który mu się według ówczesnych praw wojennych należał; nie chciał tknąć złota, które mogło być komuś drogą spuścizną... Poczciwe serce starego żołnierza przeczuwało, że po poległym konfederacie zostanie matka, wdowa lub sierota.
— To złoto piekłoby mnie, jak węgiel żarzący! — powtórzył Fogelwander słowa Porwisza, i dodał:
— A mnie nie piecze ów klejnot, z którego blasku miga krew przelana? A mnie nie pali tajemnica watażki! Skarb jego, na którym klątwę ciężą łzy i krew ofiar pomordowanych, nie miałże dla mnie uroku pokusy?....
Jakby pod wpływem tego ciężkiego wyrzutu chwycił Fogelwander szpadę