Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 130 —

— Jeden ruch szalony z pańskiej strony — mówił dalej Szachin z szyderskim uśmiechem a padniesz pan przeszyty trzema kulami...
— Łotrze! — zawołał Fogelwander — zwabiłeś mnie w zasadzkę!
— To nie zasadzka — odparł spokojnie Szachin, nie zwracając ani oczu, ani luf pistoletów od oficera — to nie zasadzka, panie rotmistrzu! To odparcie pańskiej napaści, to gwałt na gwałt!
— Zobaczymy, czy mi się ośmielisz choćby włos skrzywić z głowy! — mówił w największem rozdrażnieniu oficer. — Jeżeli padnę ofiarą twoją nikczemnej zbrodni, nie ujdziesz zemście, a żołnierze moi jaskinie tę rozniosą!
— Nie boję się ani zemsty, ani pańskich żołnierzy — odparł zimnym, szyderczym tonem Szachin. — Kiedy do tego już przyszło, mówić będę z panem otwarcie. Zginiesz pan cicho, bez śladu, jak kamień w wodzie; a tajemnica wieczna pokryje to, co się tu stanie, jeśli pan krok tylko jeden uczynisz na krzyk tej szalonej dziewczyny! Szachin dziś jest w Polsce, jutro w Hollandyi, dziś