Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 106 —

tać wspomnienia, które uciekały mu z głowy jak tabuny na stepie...
Zrzucił z siebie szkaradną płótniankę i przekonał się, że ma wszystko na sobie, co miał w ostatniej chwili trzeźwości, prócz czapki i szabli...
Tymczasem bryka zniknęła zupełnie na zakręcie, a pan Kłyszko stracił ostatni wątek, po którym jeszcze mógł trafić do ocenienia swej sytuacyi.
— Widocznie bies!.... czartowska sztuka... oman! mruknął kozak i znowu się nabożnie przeżegnał.
Potem usiadł na ziemi i po krótkim namyśle przyszedł do przekonania, że to mu się śniło wszystko, i że nie ma na to innego ratunku, tylko przespać ciężką marę. Położył się, obrócił, i zasnął na miękkiej murawie przy drodze snem najsprawiedliwszego kozaka, jakiego kiedykolwiek nosił koń po tej Bożej ziemi.
Wyreczymy poczciwego Kłyszke w wytłómaczeniu tej dziwnej przygody. Domysł czytelników może nas wyprzedził — więc tylko kilka szczegółów rzucimy na wyjaśnienie całego zajścia.
Szachin za fałszywe dukaty dostał