Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

względu na pamięć o Pascualo... Szkoda człowieka! Taki zdolny marynarz!... Ale byłby zapomniał o jednem... Zyski oczywiście będą wspólne. Trzydzieści od stu zostawi sobie, resztę zaś odda. Rodzina rodziną... interes zaś interesem. Proboszcz mimo wszystko nie posiadał się ze wzruszenia. Zgadzał się na tak przekonywujące go argumenty pochyleniem głowy.
Umilkli. Tonet w dalszym ciągu przyglądał się graczom odwracając głowę i nie zważając na cichą rozmowę wuja z bratem, wpatrzonych w siebie nawzajem.
Wuj musiał wiedzieć, kiedy siostrzeniec wyruszy. Czy zaraz? Napisze więc do składu o tem.
Proboszcz nie mógłby jednak wyruszyć przed Wielką Sobotą. Pragnąłby uskutecznić jaknajprędzej swój zamiar, lecz obowiązek przedewszystkiem. W Wielki Piątek bowiem miał uczestniczyć wraz z bratem w procesji dorocznej, zwanej Encuentro, na czele tłumu żydowskiego. Nie wypadało opuszczać przeznaczonej placówki, zajmowanej przez rodzinę od wielu lat ku wielkiej zazdrości innych. Odpowiedni kostjum odziedziczył po ojcu.
Wuj Mariano, mimo że uchodził za niedowiarka, nigdy bowiem nie dał ani pesety proboszczowi parafji, przyznał słuszność siostrzeńcowi poważnem poruszeniem głowy. Bardzo dobrze. Na wszystko jest czas.