Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdobycie Cuenca, jedyne zwycięstwo kampanii, zostawiło w pamięci Gabryela głębokie ślady. Gromada ludzi w boinach, wdarłszy się na szaniec tak słaby, jak mur gliniany, rozlała się, niby wylew rzeki, po wszystkich uliczkach miasteczka. Wystrzały z okien nie były w stanie powstrzymać ich. Wszyscy mieli blade twarze, białe wargi i błyszczące oczy; wszystkim drżały ręce do mordu. Uniknięcie niebezpieczeństwa, pewność, że zostali nareszcie panami miasta, wprawiła tych ludzi w szał. Drzwi domów wypadały pod uderzeniami kolb. Uciekali przez nie przerażeni mieszkańcy, lecz padali natychmiast, nadziewani na piki; wewnątrz izb kobiety z rozpuszczonemi włosami wydzierały się z rąk szturmujących żołnierzy, drapiąc ich po twarzy i rozpacznie zaciskając swoje spódnice.
W instytucie widział Gabryel najgłupszych, łamiących w kawałki instrumenty gabinetu fizycznego. Wymyślali na wynalazki szatana, twierdząc, że służyły one bezbożnym do porozumiewania się z rządem Madrytu; i rozbijali na podłodze fuzyami, albo obcasami złocone kółka aparatów, tarcze i pierwsze modele przyrządów elektrycznych.
Wojna trwała dalej. Powstańcy, przepędzani z miejsca na miejsce, ze środka kraju zagnani do Katalonii, w końcu odrzuceni do granicy, musieli oddać broń celnikom francuskim. Wielu z nich, szczęśliwych, że mogą wreszcie powrócić pod swój dach, skorzystało z amnestyi. Mariano, syn dzwonnika był w ich liczbie. Nie mógł żyć w obcym kraju, przytem umarł ojciec jego; mógł więc mieć nadzieję, że bez trudu obejmie na wieży wolne