Przejdź do zawartości

Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drgnęły tak, że czarno-białe pierze zawirowało wkoło jego głowy.
Alienus-Bóg zbudził się, kryjąc, jak mógł, czerwień zawstydzenia, która oblała oblicze jego.
— Ach... — powiedział — to skutek patrzenia na jednostajną doskonałość... Powiedz no, Michale, czy nie pamiętasz jakiejś starej historyjki dawnej ziemi, którą chciałem spalić!
— I owszem! — odparł archanioł. — Przychodzi mi właśnie na myśl dykteryjka o pewnym złodzieju, który okradł kasę banku i uwiódł córkę kasjera. Wkońcu został zakłuty nożem podczas bójki w jakiejś spelunce kalifornijskiej.
— Opowiedz mi ją, Michale, wydaje się interesującą i pewnie mi się spodoba...
— Może ci się spodoba, — rzekł ponury anioł miecza — nie powinna się ona jednak podobać Bogu, sięgającemu po doskonałość. Splądrowawszy Hades, przybyłeś tu, do nieba, ale może ci to przebaczy mój nieobecny pan, albowiem jest on nietylko szczęśliwością, ale i pięknem jednocześnie i jego to właściwie szukałeś wśród klejnotów Sardanapala i u boku Ahirab. Ludzka żądza rozkoszy, to jeno poszukiwanie obłędne zbawienia. Mnie winien też jesteś podziękę, marny robaku, za to że cię, oto, strącę na przystojne ci miejsce, gdzie ciosy szpad po zaułkach ulic i wrzaski ludzi zasnąć ci nie pozwolą.
Podczas gdy archanioł wymawiał te słowa, zgasł tron promienny, stał się szeleszczącym jak szkło węglem, a twarze niebian okrył cień ponury. Zaczęli oni pełznąć zwolna, niby postaci malowane na kości słoniowej, zbyt długo wystawione na słońce, bledli coraz to bardziej, stawali się mgliści i znikli wkońcu.