Przejdź do zawartości

Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przystąpił do niej i szepnął:
— Ahirab!
Spojrzała chłodno, ułamała gałęź cyprysu i odparła jak obcemu:
— Nie znam cię.
Zdumiał się.
— Czyś zapomniała, że ojciec twój, stary Abu-Rasak, podarował mi ciebie i uczynił twym panem?
— Panem mym jest Sardanapal, władca kraju! — odparła i uderzyła go gałęzią po twarzy, tak mocno i z taką pasją, że na skroni wystąpiła czerwona pręga paląca.
Podniósł pięść i przystąpił do niej, ale rozdzieliły ich krzyczące kobiety.
— Córki Babilonu — powiedziała Ahirab — zapominają o mężczyznach, zbyt słabych, by je chronić.
Potem przystąpiła do długiego, żelaznego wieszadła, gdzie miała swą broń kohorta sześciuset rzezańców-żołnierzy, straży przybocznej króla, podjęła oburącz ciężki, przy końcu zakrzywiony miecz, potrząsnęła nim nad głową, przesunęła palcem po klindze i dodała:
— Tędy jeno wiedzie droga do serc naszych.
W tej chwili umilkły kobiety, nadbiegłe z wszystkich stron. Dreszcz strachu przejął je, gdyż uczuły, że Sardanapal wstał i patrzy na nie.
Stał w żółtej hali kolumnadowej, oparty o rzeźbioną poręcz kamienną, jak zawsze nieco pochylony, z ramionami na fałdach czerwonej szaty.
Długo trwał w bezruchu, podzwaniając jeno zlekka brzękadłami sukni. Potem uniósł zwolna prawicę i skinął na Hansa Alienusa. Kobiety, zapełniające schody, zrobiły mu miejsce, a gdy je mijał, dotykały chyłkiem dziwnej tkaniny jego płaszcza.