Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cicho tam, psiakrew! Zamkniesz ty mordę, bo jak nie, to ja ci ją zamknę...
Poznałem głos groźnego dozorcy więźniów Stef., i odrazu zamilkłem wiedząc, że nie jest on leniwy i może spełnić swoje pogróżki.
Odgłosem, który teraz pochłaniał moją uwagę, było ciche stękanie i jęki więźnia, pochodzące z drugiego karceru. Słyszałem już w nocy, jak ktoś chodził w tę i tamtą stronę po karcerze. Różne domysły przychodziły mi do głowy. — Wszystko to było dla mnie zagadką. Zapewne tak samo i on słyszał moją bieganinę po celi, jęki i narzekania. Chętnie jeden drugiemu chciałby pomóc, ale jak? Grube ściany i żelazne drzwi są nieczułe na ból ludzki i nie chcą ustąpić...
W południe dziwny hałas panował w jego celi. Zapewne spuścili mu “manto“ i wzięli go w „krzyżowy ogień pytań“. Ciekaw tylko byłem, kto to taki.
Spędziłem tak czas do wieczora; gdy noc już zapadała, w czem zorjentowałem się podług gwizdków kotłowni i spuszczania łóżek w celach, zawezwano mnie znów na śledztwo. Tym razem wyszedłem z celi jakby na stracenie. Byłem pewny, że teraz wezmą mnie w krzyżowy ogień pytań. Jednakże stało się to, w co nigdybym nie uwierzył. Inspektor rozmawiał ze mną łagodnie i rozkazał mnie zaproś wadzić zpowrotem do ogólnej celi, w której przedtem siedziałem. Rozkazał nawet, by mnie zpowrotem puścić do pracy na piekarnię.
W celi koledzy przywitali mnie, jakbym wrócił z tamtego świata; bardzo byli uradowani, że wróciłem, tylko Tadek patrzył na mnie podejrzliwie. Myślał zapewne, że musiałem coś „lignąć“, gdy mnie wypuszczono z karceru.

XXVII.

Życie moje teraz stało się bardzo dokuczliwe. Na piekarni na każdym kroku dozorcy zastępujący werkmistrza prześladowali mnie. Dobrze zrozumiałem, że mszczą się za werkmistrza, którego wydalono ze służby. Władzy widać zależało na tem, by zatuszować tę sprawę i dlatego dali mi spokój.