Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łów, których mu nie pożałuję, zanim opuszczę ten kraj.
Przez chwilę Krygier zastanowił się nad dalszym postępowaniem, co wykorzystał Wołkow, który jakby naraz odzyskał władzę nad sobą.
— Oświadczam, że nie będę z wami utrzymywał żadnych stosunków. Możecie postąpić, jak chcecie.
Co rzekłszy, Wołkow uczynił krok naprzód.
Wszyscy zerwali się z miejsc. Głos Wołkowa nie miał naturalnego brzmienia. Oczy jego szkliste dziwnie teraz spozierały przed siebie.
Krygier zapalił cygaro, po tym, cedząc każde słowo, cjągnął dalej:
— A wjęc nie masz zamiaru utrzymywać z nami stosunków?
— Tak. To się nigdy nie stanie. Mnie jest wszystko jedno.
— Jeśli tak, to — możesz sobje iść precz stąd!
I Krygier wskazał mu ręką na drzwi.
Wołkow był niezdecydowany. Nie pojmował, co to ma znaczyć. Czy to nowy trick, czy manewr podstępny ze strony Krygiera? Przed chwilą jeszcze trzymał go tak mocno w swych łapach, a teraz — każe mu iść?
— Dlaczego jeszcze tu stoisz? Czy czekasz na to, aż cię stąd wyrzucimy?
Zebrani w pokoju spoglądali ze zdziwieniem na Krygiera, nie rozumiejąc jego postępowała.
Wołkow próbował posunąć się naprzód. Ale widząc, że Krygier łączy się z kimś telefonicznie, przystanął.
— Hallo! Maks?.. To ty?.. Za dziesięć minut masz tu być z autem...
Odkładając słuchawkę, Krygier zwrócjł się do Wołkowa:
— Staczasz ze sobą boje? Zemsta nasza wszędzie