Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aha! — zawołał Milczek z satysfakcją. — Zbladłeś nie gorzej od nas.
Szczupak odparł:
— Jeżeli mnie zabijecie, potwierdzicie swoim czynem moje słowa, że jesteście tchórzami.
— Ani słowa więcej, bo będę strzelali — zagroził Milczek.
Szczupak zsiniał z przerażenia.
Milczek i Antek parsknęli śmiechem:
— Uspokój się pan, panie komisarzu, włos z głowy mu nie spadnie. Jesteśmy gościnni. Zwracam panu tylko uwagę, że, o ile pan tylko się zastosuje do naszych życzeń, wszystko będzie w najlepszym porządku. Ale, pamiętał pan, że... możemy pana wykończyć każdej chwili. Chcemy, aby nasze rozstanie było takie, jak przystoi na przyzwoitych rozpruwaczy i inteligentnego komisarza policji.

Szczupak, uśmiechając się, pokiwał głową.
— Postąpimy z panem po ludzku — ciągnął dalej Milczek — chociaż pan czatuje na nas, by zamknąć za kratami. Mamy nadzieję, że po tym, co między nami zaszło, przestanie pan nas prześladować. Człowiek winien być wdzięczny za okazane mu względy.
— O ile mnie dziś zwolnicie, będę na przyszłość ostrożniejszy. Daję wam słowo, że w ciągu krótkiego czasu wasza banda będzie zlikwidowana.
— Jeżeli tak — zaperzył się Antek — obejdziemy się z panem nie po dżentelmeńsku. Może pan pożegnać się z tym światem!
Milczek chwycił go za rękę:
— Nie uczynisz tego. Otrzymaliśmy rozkaz niekrzywdzenia komisarza. Rozkaz ten musi być wykonany. Mam na komisarza inną radę.
Milczek wyciągnął ze skrzyni grube powrozy.
— Panie komisarzu, poproszę o rączki....
— Proszę. Nie mam zamiaru bronić się. Je-