Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dwie zdążył zorientować się, że tuż w pobliżu znajdują Się ludzie, padły słowa:
— Stać! Stać! Bo strzelamy!
Wezwanie policyjne rozbrzmiewało w ciszy leśnej wielokrotnym echem. Janek widział już siebie w ręku policji.
Zorientował się, że wpadł w zasadzkę. Nie miał nic do stracenia. Postanowił za wszelką cenę uciec. Pogoń nastąpiła natychmiast.
Wybiegłszy z lasku znalazł się na szosie. Tu zrzucił z siebie futro, które przeszkadzało mu w ucieczce. Nadto chciał zmylić prześladowców, by przyjęli go za postrzelonego człowieka... Zanim sprawdzą i przekonają się o pomyłce, będzie już daleko... Każda sekunda decydowała.
Jankowi pomysł ten udał się znakomicie. Słyszał, jak policjanci wołali, biegając w kierunku porzuconego futra: „poddaj się“. Sądzili że to uciekinier padł ranny. W międzyczasie Janek pędził co tchu w przeciwnym kierunku.
Szczęście mu sprzyjało. Akurat przejeżdżał gospodarz na furze, zaprzężonej w parę dobrych koni. Janek wskoczył na wóz i pod groźbą zabicia steroryzował go rewolwerem. Przepędził chłopa z wozu, a sam pognał koni z całych sił. W dwadzieścia minut potem był już bardzo daleko od urządzonej nań zasadzki.
Janek porzucił wóz z końmi, kierując się do pobliskiego miasteczka. Tam wsiadł do taksówki, której polecił jechać w kierunku linii podmiejskiej, gdzie zamieszkał w jednym z pensjonatów.
Niespostrzeżony przez nikogo, Janek wszedł do swego pokoju, umył się, przebrał i zadzwonił na pokojówkę, której polecił przynieść posiłek.
Gdy minęły pierwsze wrażenia niespodziewanej przeprawy, Janek zaczął się zastanawiać nad wypadkami, które się wydarzyły tego dnia.