Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tecznie, tymbardziej że chodziło o tak wysoko postawioną osobistość... kolia jest w moim gabinecie do odebrania.
Wołkow z triumfem w oczach odłożył słuchawkę. Dumnie spoglądał na Szczupaka, który siedział jak nieprzytomny. Z twarzy Wołkowa biło zadowolenie, ale w sercu kłuło niby szpilkami. Był bliski ataku sercowego. Ale musiał grać rozpoczętą rolę do końca.
Niedługo po tym do Urzędu śledczego zajechał sekretarz poselstwa. Zaprowadzono go do gabinetu Wołkowa. Gdy odebrał kolię brylantową, wielokrotnie dziękował, przyrzekając, że cały świat dowie się o za słudze tak utalentowanego komisarza policji.
— W naszej odpowiedzialnej służbie musimy być gotowi na wszystko. Pan jest zdolnym policjantem — rzekł Szczupak — ale kobiety są zdolniejsze od najgenialniejszego detektywa. Musimy się mieć na bacz ności.
— O tak. ten wypadek utkwi mi w pamięci — przyznał się w pokorze Szczupak. — Pan okazał się bardziej doświadczonym ode mnie. Dziękuję panu panie komisarzu. Gdyby nie pan, kto wie w jaką aferę byłbym się wkopał!..
Wołkow udawał, że nie słyszy komplementów i słów uznania, których Szczupak teraz nie szczędził.
— Pan nie powinien zbytnio ufać temu, co mówią — rzekł Wołkow. — Konfidentki i konfidenci po większej części rekrutują się z podejrzanych gości. Należy wiedzieć, jak ich wykorzystać, nie zarazem i unieszkodliwić. Teraz pan naocznie się przekonał o słuszności mo jej teorii.
— Ktoby się tego spodziewał po niej, że jest przestępczynią! Teraz nie wątpię, że chciała mnie dostać w swoje sieci.
— Pewnie, że tak chciała. Ją już mamy w naszym ręku. Teraz kolej na pozostałych członków bandy. Po-