Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O czym?
— O pańskiej przeszłości, która jest mi już poczęści a może i w całości znana.
— Zna pan moją przeszłość? — krzyknął chory, chwytając się obiema rękoma za głowę.
— Może nie wszystko wiem Ale sądzę — przyjął już sędzia śledczy surową postawę prokuratorską — że panu obojętne jest, czy ukryje coś lub wszystko szczerze wyjawi, bo i tak pańskie dni są policzone. Panu będzie lżej umrzeć, gdy wyjawi ze skruchą wszystkie przewinienia, a nam będzie lżej ująć współwinowajców, kórzy są zdrowi i mogą odbyć karę za popełnione czyny.
Chory szeptał nerwowo nieco niezrozumiałym dla sędziego językiem, kręcąc się niespokojnie na łóżku. Sędzia śledczy odniósł wrażenie, że badany stacza ze sobą wewnętrzną walkę. Postanowił tedy przyśpieszyć decyzję.
W obliczu zbliżającej się śmierci powinien pan być ze mną szczery i niczego nie ukrywać. Winien pan pobudzić swoją wolę do spowiedzi czystej i ludzkiej. Przecież panu wiadomo, że Pan Bóg siłuje tych, którzy korzą się przed nim w prawdzie i pokorze. Czas nagli. Sprawiedliwość i uczciwość nakazują panu, by przed śmiercią wyznał wszystko o sobie i swoich spólnikach.
Ostatnie słowa sędzia śledczy wypowiedział pobożnie, po czym wyjął papier, pióro i atrament Unikał przy tym krzyżowania swoich spojrzeń ze wzrokiem więźnia.
Ale naraz usłyszał głos aresztanta:
— O czym pan wspominał? O uczciwości?
A gdy sędzia podniósł wzrok na twarz garbuska, zobaczył wyraz ironii i pogardy.
— Uczciwość musi zwyciężyć — odparł poważnie sędzia śledczy.