wet gienjalny umysł. Zły wiatr zawieje, ministerjum upadnie: a wtedy będzie pan żałował poniewczasie, że kłopoty i utarczki z opozycją wyniszczyły ci myśl, i niezdolnym do wynalazków, uczyniły. Zużyjesz się, panie ministrze, swoich „turbin“ w ruch nie wprowadzisz, wyjałowiejesz do dalszej pracy, a gdy majątku na tem wszystkiem nie zrobisz, kto wie: czy jak ów szlachcic mój znajomy, nie będziesz przeklinał złych losów, po niewczasie? Namyśl się pan; zmieniam formę mojej propozycji. Imieniem domu Smith & Cy wydzierżawię pana na przeciąg lat pięciu, ofiarując ci pensję rocznie trzy razy większą, niż dzisiejsza twoja ministerjalna. Koszta laboratorjum, warsztatów, modeli, pomocy naukowej i t. d. również my poniesiemy, zapewniając panu czwartą część dochodu zysków z twoich wynalazków — i cóż pan na to?
Toż samo co poprzednio: nie przyjmuję!
Jesteś pan uparty, ale i ja także. Ponieważ interesa naszego domu zatrzymają mnie tu jeszcze przez czas dłuższy, nie daję za wygraną i powrócę.
Również bezskutecznie, jak dzisiaj.
Zobaczymy to po pierwszej interpelacji w Izbie.
Nawet przy dziesiątej.
Wasze izby europejskie, jako motor do wysadzania ministrów, przewyższają nawet pomysł pańskich „turbin“. Szkoda tylko, że do tego jednego są zdolne. A więc do widzenia, — aż do skoku w powietrze!
A więc do czasu, aż mnie wysadzą.
Tylko ostrożnie, żeby się nie roztrząść na części lub nie upaść na głowę.
O serce panu nie idzie? zawsze po amerykańsku.
Zapomniałem znowu, żeś pan Polak. Zachowaj sobie swoje serce: ja tego nie kupuję, ale za głowę zapłacę; jeżeli nie straci na wartości, a będzie do kupienia, to jest „business“ a „business“ to grunt — do widzenia (wychodzi).