Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Herbaty!
Upadł na kanapę i mówił:
Nie uwierzysz, jak nas ci redaktorowie wyzyskują. Za pół dnia takiej wściekłej, szalonej pracy, pobieram sto pięćdziesiąt... to jest gwarantuje mi tyle, ale gdzieby człowiek zdołał tyle zarobić! Siedzę tu sześć godzin i mam zaledwie trzydzieści i kilka wierszy...
Po ustach gościa przebiegł niedostrzegalny uśmiech, a dziennikarz dalej prawił:
— Człowiek się zapracowuje... trzeba przejrzeć kilkanaście dzienników, wyciągnąć co warto, a wszystko prędko... zaraz... bo już nad tobą stoją z drukarni. Podła robota! Ja się z redaktorem muszę rozmówić. Nie podobna się tak zabijać. Ot... Aaaaa... Haaaa... Uuuuu... jakie ziewanie, takie nerwowe ziewanie z nadmiaru pracy! Nie masz pojęcia, jak to dziennikarstwo wycieńcza...
Przyniesiono herbatę.
Wstał, znów usiadł przy biurze i, popijając herbatą, to przeglądał dziennik, to pisał w dalszym ciągu swych trzydziestu i kilku wierszy, a pisząc, mruczał:
— Nic w tej bibule niema... marna robota... Sara Bernhardt... to dobre... hahaha!.. trzeba napisać... katorżna praca... Aa! jak mi się też nie chce... niech jasne pioruny!
Rzucił pióro i wstał, chwytając za papier:
— Ot i masz! nie zarobiłem na obiad, ledwo na tę herbatę! a siedzę tu... która godzina?
— Kwadrans po piątej.
— Od dwunastej! pięć godzin! czterdzieści wierszy, rubel sześćdziesiąt! to mi zarobek!! bo też i w tych dziennikach nic niema. Powiedz! czy to możliwe? Siedzieć tu codzień, jak zegarek, od południa, pół dnia za taki marny pieniądz. Aż dreszcze ze zmęczenia przebiegają po ciele i takie nerwowe wycieńczenie...
Zaczął znów straszliwie ziewać, a ziewając zawezwał chłopaka i kazał mu odnieść papier do drukarni.
— Cóż tak dziś ziewasz? — zapytał gość.
— Ot, bo, widzisz, szedłem do redakcji i spotkałem tego Felka... naturalnie, poszliśmy do Stępka... burgund mi nie służy... Ledwie się wytrzeźwiłem.
— Tą herbatą?
— Ba! piłem i kawę! i zdrzemnąłem się chwilę...
— Gdzie?
— Ano tutaj! Od czegóż redakcja!
Włożyli paltoty na ramiona i wyszli.
— Brrr... — zamruczał dziennikarz, gdy go owiało mroźne powietrze — aż lepiej w mózgu po takiej pracy. Ta dziennikarska robota — to zabijatyka... kilka godzin — kilkanaście wierszy i tak człowieka z nóg zwali... Już nic nie będę mógł dziś robić, tylko spać!..

Ożarów.Wincenty hr. Łoś.





381