Strona:Tomcio Paluszek.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —

OLBRZYMKA. Jakie to maleństwo! Gdzie twoja matka?
PALUSZEK. Za lasem. Zbłądziliśmy!
OLBRZYMKA. Biedne dzieci.
OLBRZYM. No, dosyć tego litowania się! Daj mi beczułkę wina, pić mi się chce!
OLBRZYMKA. (po wejściu za firanką do pokoju olbrzyma). Już jest beczułka. Wiem, że lubisz wypić przed spaniem. Ale powiedz mi Gigancie, co masz za zamiar co do tych biednych dzieci?
PALUSZEK. (zszedł z łóżka i podsłuchuje). Ciekawym, co on odpowie!
OLBRZYM. A cóżbym miał zrobić? Śmieszne pytanie! Zjem! Takie cztery kluski, to w sam raz połknąć na śniadanie! Wyostrzę dobrze noże i zarznę!
OLBRZYMKA. Ach! czyżbyś to zrobił? Pomyśl, że dzieci te są bardzo chude, wynędzniałe... Poczekaj aż utyją... (do siebie) A tymczasem ułatwię im ucieczkę! Jestem przecież matką, mam swe dzieci!
OLBRZYM. A może i masz rację! Tak! utuczymy, a potem zjem! Masz rację! Ach! jakie mam pragnienie! (pije z beczki, potem pada na posłanie i zasypia chrapiąc straszliwie).
OLBRZYMKA. To dobrze, że usnął — zapomni o apetycie na te biedne dzieci, takie kruszynki! I ja zasnę... (kładzie się i zasypia)
PALUSZEK. Źle z nami! Trzeba ucie-